Jakże miłe byłoby życie w bezpiecznym świecie, pełnym przyjemnych smaków i zapachów! Ten, w którym żyjemy, taki jednak nie jest. Dlatego ewolucja wyposażyła nas we wstręt. Emocję służącą przede wszystkim temu, żeby się nie zatruć. I tu zaczyna się cała zabawa. Bo jak wgłębić się w szczegóły, to okazuje się że wstręt to wirtualna nakładka na obrzydzenie.
O co w tym chodzi? Obrzydzenie to pierwotna emocja, którą przeżywamy podobnie jak inne ssaki. Gdy do nozdrzy dociera jakaś straszna woń, lub - co gorsza - czujesz podły smak w ustach, wtedy pojawia się obrzydzenie. Marszczysz nos, podnosi ci się górna warga, wysuwa język. Przekaz jest prosty: masz kontakt z czymś toksycznym! Pozbądź się tego z ust! Uciekaj z miejsca skażenia! I dzięki temu ludzie pierwotni nie zjadali zgniłego mięsa oraz stronili od bagien i wulkanów, gdzie czuć było siarkowodór i inne równie (nie)atrakcyjne wonie.
Ale nasza ludzka ewolucja poszła krok dalej. Wydaje się, że jesteśmy jedynym gatunkiem, który potrafi wygenerować reakcję obrzydzenia za pomocą wyobraźni. I to jest właśnie wstręt. Wspaniałość i wyjątkowość naszego gatunku przejawia się między innymi w tym, że potrafimy sobie coś obrzydzić nie mając z tym nawet kontaktu. Efekt? Łatwiej przetrwać i powielić geny. Ale łatwiej też bać się obcych. Albo czuć do nich nienawiść. Nie dlatego, że są obcy. Ale dlatego, że jako gatunek mamy też zdolność do przeżywania wstrętu wobec postaw i ideologii.
Podoba Ci się to, co robię?
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej bądź wesprzeć moją pracę – sprawdź mój profil na Patronite!
Możesz też docenić moją pracę stawiając mi wirtualną kawę.