Ocena użytkownika Dominik z 8.02.2010, ocena 2; Lapidus, w konkurencji z innymi Szwedami - Mankellem i Larssonem - pozostaje daleko w tyle. Może i zniósłbym to mężnie, słuchając każdego ranka w drodze do pracy po kawałku, gdyby nie lektor Jacek Kałucki.
To, co ten facet wyprawia z fragmentami pisanymi po angielsku - a jest ich w tej książce mnóstwo – to skandal. Nawet jeśli zdarzy się, że jakieś słowo raz odczyta dobrze, po angielsku (np. loser) to potem to samo słowo 10 razy odczytuje fonetycznie. Potrafi zrobić błąd naprawdę w każdym wyrazie, nawet najprostszym (isle, wannabe...), szwedzkie i serbskie imiona odczytuje raz tak, a raz inaczej. W dodatku czyta obce wyrazy z taką emfazą i niby-angielskim akcentem, że czułem się zażenowany.
W ten sposób przyjemność ze słuchania książki zamienia się w przykrość. Zastanawiałem się nawet czy nie zwrócić książki w ramach reklamacji i zażądać zwrotu pieniędzy.
Oczywiście to nie wina lektora, że jest nieukiem i że nie chciało mu się sprawdzić w słowniku, jak czytać obce słowa. Ale to wina wydawcy, że po przesłuchaniu pierwszej porcji nie wyrzucił faceta na bruk. Ja wiem jedno - nigdy więcej książki czytanej przez tego pana nie kupię. Chyba, że będą to fraszki Jana Kochanowskiego:-)Lapidus, w konkurencji z innymi Szwedami - Mankellem i Larssonem - pozostaje daleko w tyle. Może i zniósłbym to mężnie, słuchając każdego ranka w drodze do pracy po kawałku, gdyby nie lektor Jacek Kałucki.
To, co ten facet wyprawia z fragmentami pisanymi po angielsku - a jest ich w tej książce mnóstwo – to skandal. Nawet jeśli zdarzy się, że jakieś słowo raz odczyta dobrze, po angielsku (np. loser) to potem to samo słowo 10 razy odczytuje fonetycznie. Potrafi zrobić błąd naprawdę w każdym wyrazie, nawet najprostszym (isle, wannabe...), szwedzkie i serbskie imiona odczytuje raz tak, a raz inaczej. W dodatku czyta obce wyrazy z taką emfazą i niby-angielskim akcentem, że czułem się zażenowany.
W ten sposób przyjemność ze słuchania książki zamienia się w przykrość. Zastanawiałem się nawet czy nie zwrócić książki w ramach reklamacji i zażądać zwrotu pieniędzy.
Oczywiście to nie wina lektora, że jest nieukiem i że nie chciało mu się sprawdzić w słowniku, jak czytać obce słowa. Ale to wina wydawcy, że po przesłuchaniu pierwszej porcji nie wyrzucił faceta na bruk. Ja wiem jedno - nigdy więcej książki czytanej przez tego pana nie kupię. Chyba, że będą to fraszki Jana Kochanowskiego:-)