Chmielewska jak zawsze przede wszystkim bawi. Błyskotliwa narracja sprawia, że mamy do czynienia z rozrywką...ach, nie! Z kryminałem na najwyższym humorystycznym poziomie!
Szkoda, że nie powstały kolejne części "Studni przodków", choć taki był zamysł autorki.
Zakończenie sugeruje, iż owych tajemniczych i nierozkopanych studni w tej rodzinie pozostało jeszcze sporo. Życie zweryfikowało plany kontynuacji dzieła, członkowie rodziny zaczęli odchodzić w wieczność. Na szczęście zostali uwiecznieni i zapisani w pamięci w sposób niebanalny i niepowtarzalny.
„Studnie przodków” mają niezwykłą moc humoru. Chociaż tak naprawdę, jest to powieść kryminalna, w której trup ściele się gęsto. Więc dlaczego tak nas to bawi? Bo oto okazuje się, że jedna z ofiar to złoczyńca w czarnej opończy, który okazuje się wieprzem. Następna niedojda w studni zlatuje na pysk, przypadkowo uchodząc z rąk zbrodniarza. Kolejnemu się już nie udaje. A naczelny zbrodniarz, uciekając przed rozwścieczoną Teresą staje się pokarmem dla tygrysa, który „pary z pyska nie puści”…
Trudno tego słuchać z powagą. Zresztą nie taki cel przyświecał autorce. Pod tym kątem Chmielewska konstruuje postaci bohaterów, nie tylko te sportretowane realne baby, także kreacje literackie. John Capusta, sugestywny „wylizany Nixon”, Bolek, nasz rodak-cwaniak na obczyźnie, pani Hania - badylarka czy wreszcie Michał Olszewski, osobnik ze wszech miar szlachetny, acz również opanowany szaloną manią...
Kilka godzin świetnej rozrywki...! Naprawdę warto!