Więzienia pełne są "niewinnych". Za kratami pewnie co drugi skazany twierdzi, że siedzi za nic. Ale w tej historii jest tak wiele nieścisłości i znaków zapytania, że mimo prawomocnego wyroku i odrzuconej kasacji przez Sąd Najwyższy, można mieć poważne wątpliwości, czy wyrok więzienia za zabójstwo odsiedziała właściwa osoba. Jerzy Wybult został skazany na 15 lat więzienia za zabójstwo sąsiadki. Do zbrodni miało dojść w czasie, gdy rodzina świętowała imieniny jego żony, Urszuli. Wszyscy bliscy i znajomi, którzy tego wieczora byli na przyjęciu, zapewniają, że pan Jerzy nigdzie nie wychodził, więc w tym czasie nie mógł nikogo zabić. A jednak... Te wydarzenia rozegrały się we wsi Sadłowo Nowe koło Rypina 21 października 1999 r. Ofiarą brutalnego morderstwa była 47-letnia Maria G., kobieta z niepełnosprawnością intelektualną. Opiekowała się nią żona Jerzego Wybulta, m.in. codziennie dostarczając jej obiad. Zwłoki 47-latki następnego dnia po imieninach znalazł najstarszy syn Wybultów, Witold, wówczas w klasie maturalnej. Przez wiele miesięcy policyjne dochodzenie nie dawało efektów. Po prawie roku, po anonimowej informacji od jednego z mieszkańców wsi, zatrzymany został Krzysztof B. Jak mówią ludzie z Sadłowa, B. rzadko trzeźwiał, właściwie zawsze chodził tak samo ubrany. I to właśnie zdziwiło i wzbudziło podejrzenia mieszkańców: że zaraz po zabójstwie Marysi zmienił ubiór. Krzysztof B. policjantom z Rypina powiedział, że to nie on zabił Marysię, ale wie, kto to zrobił. Wskazał na Jerzego Wybulta. Stwierdził, że był na imieninach u Urszuli Wybult, a trakcie imprezy obaj z Jerzym wyszli z domu i poszli do Marysi. Mieli ją namawiać do tego, by i ona dołączyła do przyjęcia. Przy czym – jak zeznawał zatrzymany – do domu Marii wszedł tylko Jerzy, on, Krzysztof B. został na zewnątrz. Ponoć jednak widział przez uchylone drzwi, że Wybult szarpał się z kobietą. Jednak gdy ten wyszedł z domu, to o nic go nie pytał i bez Marysi wrócili na przyjęcie, a o jej śmierci dowiedział się dopiero po dwóch dniach. Relacja ta, mówiąc kolokwialnie, słabo trzymała się kupy. Nikt nie potwierdzał, aby Krzysztof B. był na imieninach. On sam nie bardzo potrafił wymienić gości przyjęcia oraz wskazać, kto gdzie siedział. Mało logiczne były też jego słowa, że po powrocie na imprezę Jerzy Wybult się nie przebierał, choć raczej niemożliwe, by przy tak brutalnym zabójstwie sprawca się nie ubrudził. Dowodem w sprawie miały być też włosy znalezione w dłoni zamordowanej Marii G. Przy czym biegły patomorfolog, który dokonywał oględzin zwłok i m.in. zdejmował z jej palców pierścionki, o żadnych włosach w dłoni w protokole nie wspomniał. Natomiast odnaleźli je dwa dni później policjanci podczas wizyty w prosektorium. Tych znalezionych włosów było 25, jednak tylko jeden z nich miał cebulkę, która i tak podczas badań uległa zniszczeniu. Ekspertyza wykazała, że włosy te mogły należeć do Jerzego Wybulta, ale wcale nie musiały. Mimo to Sąd Okręgowy we Włocławku uznał Jerzego Wybulta winnym zabójstwa sąsiadki. Prokuratura żądała kary 15 lat więzienia i taki też był wyrok. Orzeczenie podtrzymał Sąd Apelacyjny w Gdańsku, a następnie Sąd Najwyższy oddalił kasację. Jerzy Wybult w Zakładzie Karnym we Włocławku odsiedział 11 lat. Został przedterminowo zwolniony za dobre sprawowanie. Gościem najnowszego odcinka "Morderstwa (nie)doskonałego" jest syn Jerzego Wybulta, Witold Wybult, który w chwili zbrodni był w klasie maturalnej technikum. Opowiada on o tym, co przeszła rodzina, jak wyglądało śledztwo, jak ojciec przeżył pobyt w więzieniu i o życzliwości, jaka ich spotkała.