Rzeczpospolitą w naszej historii z dumą nazywamy państwem bez stosów. Czy w wieku XVIII przypadkiem nie kiełkował w niej religijny fanatyzm, a mozaika wyznań niespotykana w innych krajach pozwalała na manipulowanie wiarą w celach politycznych. Jaki stosunek do religii miał wreszcie oświecony akt, jakim była Konstytucja 3 maja, pisana de facto częściowo przez duchownych. O tym w następnym odcinku naszego podcastu.
Polska faktycznie była krajem bez stosów, a konfederacja warszawska z 1573 r. przyniosła zarówno pokój, jak i uprawnienie. Mimo sprzeciwu ze strony katolickiej hierarchii kościelnej zaprzysięgali ją wszyscy królowie elekcyjni.
W Polsce i na Litwie jak chyba nigdzie indziej w Europie religię traktowano jako sprawę prywatną, które nie powinna zakłócać życia publicznego. W tym samym czasie przez kontynent przechodziły krwawe wojny religijne.
Sprawa tolerancji religijnej dla dysydentów, czyli chrześcijan o wyznaniu innym niż katolicyzm, pojawiła się jednak w Rzeczpospolitej z całą intensywnością w latach 60. XVIII wieku. I była głównie rozgrywką polityczną Katarzyny Wielkiej, imperatorowej Rosji.
Konstytucja 3 maja rozpoczynała się odwołaniem do Boga i znalazła uznanie wśród duchowieństwa, a dowodem jest fakt, że po jej przyjęciu odczytywano listy pasterskie. Czy wbrew oświeceniowym nurtom i jej siostrzanej wersji z Francji musiała utwierdzać Rzeczpospolitą jako kraj formalnie katolicki. I to taki który nie gwarantował ona jeszcze pełnej wolności religijnej i równouprawnienia wszystkich wyznań. Takie zarzuty można formować dziś z perspektywy laickiego społeczeństwa. Należy jednak pamiętać, że stosunek do religii był jednym z najważniejszych aspektów odróżniających Konstytucję napisaną w Warszawie od aktów, które ogłosiła rewolucja francuska.