Rodzima wiara to jedno, ale istniała również wiara w prawdziwie diabelskie moce: czarownice, wilkołaki, upiory oraz samego szatana. W dawnej Polsce, mimo chrześcijaństwa, lęk przed siłami nadprzyrodzonymi nigdy nie został ostatecznie wypleniony. Polacy, podobnie jak reszta Europy, wierzyli w możliwość ingerencji złych duchów w ludzkie życie. Zarazem, inaczej niż w krajach niemieckich, we Francji czy Szwajcarii, Rzeczpospolita nie wykształciła tak rozbudowanego aparatu prześladowczego.Nad Wisłą nie panowała obsesja na punkcie czarownic, znana z zachodu Europy. Mimo to w niemal każdej prowincji – od Małopolski i Mazowsza po Wielkopolskę i Ruś Czerwoną – można odnaleźć ślady procesów, w których oskarżano o konszachty z diabłem, szkodzenie ludziom i zwierzętom czy sprowadzanie klęsk żywiołowych. Ofiarami oskarżeń zazwyczaj padały kobiety. W wyobraźni ludowej czarownica była postacią, która mogła „rzucić urok” lub „sprowadzić chorobę wzrokiem”.Dlaczego polskie reakcje były łagodniejsze? Brakowało tu silnych, scentralizowanych trybunałów inkwizycyjnych. Kościół katolicki w Polsce wykazywał często większy umiar niż w krajach, gdzie reformacja paradoksalnie zaostrzyła nastroje i doprowadziła do histerii polowań na czarownice. W Rzeczypospolitej procesy o czary toczyły się głównie przed sądami miejskimi. Zasiadali w nich wójci lub ławnicy, którzy rzadko kiedy posiadali wiedzy teologicznej, co czasem prowadziło do nadużyć, ale nie do systemowego terroru.
