O tej sprawie mówiła cała Polska. Mnóstwo ludzi w napięciu czekało na rozstrzygnięcie i wierzyło, że Kelly z Ameryki to tak naprawdę Monika Bielawska. Że matka i córka będą mogły się spotkać po ponad ćwierć wieku od porwania, że rzucą się sobie w ramiona, że popłyną łzy wzruszenia. Niestety, pani Magdalena Pawlak nadal szuka córki, a babcia, pani Julia Markowska, nie doczekała momentu jej odnalezienia. Tym razem w "Morderstwie (nie) doskonałym" to... nie jest opowieść o morderstwie. Wręcz przeciwnie, to jest historia opowiadana z wiarą, że do tego najgorszego nie doszło, że Monika nie została zabita. Że ma 28 lat, żyje gdzieś, być może z dala od Polski. I na pewno nie wie, jakie są jej korzenie. Bo przecież gdy porwał ją jej własny ojciec nie miała jeszcze nawet półtora roku. 16 lipca 1994 r. w Legnicy doszło do porwania dziecka. 16-miesięczna Monika Bielawska zachorowała, miała gorączkę. Młodzi rodzice dziecka, Magdalena i Robert, mieszkali pod jednym dachem z rodzicami Magdaleny. Dziadkowie postanowili pójść z wnuczką do lekarza, dołączył do nich ojciec dziecka (to nietypowe, bo wcześniej zupełnie się nie zajmował córką). W drodze powrotnej babcia wstąpiła do apteki, by kupić przepisany antybiotyk. Przy okienku okazało się, że brakuje jej pieniędzy, więc zawołała stojącego przed apteką męża. Z dzieckiem w wózku został tylko jej ojciec. Gdy babcia i dziadek wyszli na zewnątrz, zięcia z wnuczką już nie było. Jeszcze nie wszczynali alarmu. Pomyśleli, że może poszedł do domu. Ale tam nie było, ani Roberta, ani Moniki. Rodzina po powrocie do mieszkania zorientowała się, że zniknął nie tylko ojciec z córką, ale wzięte z domu zostały jego najlepsze ubrania, zdjęcia Moniki i dokumenty, w tym jego paszport, do którego dopisana była córka. Oczywiście zaginięcie dziecka zgłoszono na policję. "Mówił, że sprzeda tego bachora, pozbędzie się go, bo mu przeszkadza, a tak to przynajmniej będą z tego pieniądze. " To zdanie znalazło się w oficjalnym zawiadomieniu o uprowadzeniu Moniki Bielawskiej, jakie matka dziecka złożyła na policji. Bo Robertowi bardzo przeszkadzało to, że dziecko wymaga opieki i że maluch w domu oznacza dodatkowe koszty. Ale po kilku dniach od porwania Robert z budki telefonicznej zadzwonił do żony. Nie chciał mówić, gdzie jest dziecko, bo to nie na telefon. Powiedział jej, żeby przyszła do parku. Tam przekazał wiadomość następującą: był z Moniką w Czechach, doszło do wypadku, dziewczynka nie żyje. Ale potem jeszcze mówił coś zupełnie innego. 29 lipca 1994 r. rodzice razem poszli na komisariat. Tam Robert złożył oświadczenie. Mówił, że tego dnia, gdy zaginęła Monika, łyknął 12 tabletek relanium i niewiele pamięta. Ale wie, że oddał dziecko pod opiekę ludziom z Katowic, którzy na legnickim rynku kupowali od niego złote łańcuszki. W tej historii było wiele zwrotów akcji. Ojciec Moniki był na przemian aresztowany i wypuszczany, parokrotnie uciekał do Wiednia, gdzie latami się ukrywał. Dość powiedzieć, że dopiero od 2013 Robert B. odsiaduje wyrok 15 lat pozbawienia wolności za uprowadzenie i sprzedaż dziecka. A co z Moniką? Właściwie nie wiadomo nic, ale poszukiwania trwają cały czas. Jej mama cały czas liczy, że w końcu będzie mogła wziąć córkę w ramiona. W ubiegłym roku nadzieja odżyła bardzo mocno. Zgłosiła się Kelly z USA, która dowiedziała się, że była adoptowana. Przeszukiwała bazy zaginionych i natrafiła na zdjęcie Moniki z Legnicy. Zauważyła, że podobieństwo między nią a osobą na zdjęciu uwzględniającym progresję wiekową jest bardzo duże. Kelly zgłosiła się do rodziny Moniki. Rozmawiała z nią wówczas Natalia Brand, redaktorka i wolontariuszka strony "Zaginieni - cała Polska", prowadząca na Facebooku grupę "Zaginiona Monika Bielawska". Dziś już wiadomo - badania DNA wykluczyły, aby Kelly była Moniką z Legnicy. Natalia Brand jest gościem najnowszego odcinka podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe".