Czytając po raz pierwszy „Alicję w krainie czarów” i „Po drugiej stronie lustra”, odnosiłem nieodparte wrażenie, że pan Carroll musiał w ogródku hodować rozmaite roślinki, by swe książki pisać w oparach ich dymu. W tamtych czasach nie znałem jeszcze tak dobrze baśni z różnych stron świata i różnych epok. Miałem więc prawo sądzić, że w trzeźwym umyśle nie biegają spóźnione króliki i nikt nie gra w krykieta flamingiem.