Poprawność, również ta polityczna oddala nas od siebie. Paradoks poszukiwania czułego, empatycznego, inkluzywnego, poprawnego języka zaszczepiany nam przez kulturę terapii, polega na tym, że im bardziej koncentrujemy się na poprawnej komunikacji, tym mniej tolerancyjni stajemy się dla osób komunikujących się. Nie zrozumcie mnie źle cieszę się, że uczymy się odróżniać język unieważniający od tego, robiącego przestrzeń na różnorodności. Ciesze się, że odkrywamy wspólne, inne formy rozmawiania o zdrowiu psychicznym, potrzebach, emocjach, niż te dotychczasowe. Gorzej czuję się z tym, że wspólne uczenie - sprowadza się, do pouczania - a wiedza staje się narzędziem opresji wobec tych, którzy nowy język odkrywają i dopiero automatyzują. Nie może być tak, że w imię poprawności, unikamy komunikacji na tematy najbardziej trudne, bo boimy się, że na tym polu minowym możliwych do popełnienia błędów językowych i politycznych, bardzo szybko zginiemy, zostaniemy wyrzuceniu za granice wioski, przypisane zostaną nam najgorsze intencje i odebrane prawo do obrony. Tylko dlatego, że nie znaleźliśmy najwłaściwszych słów. Przychodzę dziś do Was z tą puszką Pandory, bo może warto o tym, dlaczego coraz częściej opłaca się nic nie mówić, zacząć rozmawiać. Szkoda świata, w którym nie odbywają się najpilniejsze rozmowy - bo język, który służył zwiększaniu wzajemnego zrozumienia, dziś wzbudza głównie lęk, przed byciem „źle zrozumianym”.