Trudno być obojętnym, gdy dzieje się krzywda drugiemu człowiekowi. Ale gdy ofiarą jest dziecko, wszystko boli jeszcze bardziej. Z policyjnych statystyk wynika, że coraz mniej dzieci jest zagrożonych przemocą domową. Jednak trudno stwierdzić, czy to faktycznie efekt poprawy sytuacji, czy też może liczby są coraz niższe, bo i dzieci w Polsce jest coraz mniej. Kilkadziesiąt lat temu bicie dzieci było w sumie dość powszechną metodą wychowawczą. Dzieci były bite w domach, w szkole. I nawet nie miały jak i komu się poskarżyć. Społeczne przyzwolenie na takie zachowania z roku na rok jest coraz mniejsze. Co nie znaczy, że problem znika. Z policyjnych statystyk wynika, że w ubiegłym roku wszczęto prawie 55 tys. procedur w związku z założeniem tzw. Niebieskiej Karty. Liczba osób, co do których istnieje podejrzenie, że są dotknięte przemocą, to łącznie prawie 76 tys., z czego 55 tys. to kobiety, 9,5 tys. to mężczyźni i w gronie tym jest ponad 11 tys. dzieci. Kilkanaście tysięcy tylko jednego roku to oczywiście wciąż bardzo dużo. Policja jednak podkreśla, że przecież i tak jest znaczna poprawa. Jeszcze w 2014 r. liczbę dzieci, które prawdopodobnie były ofiarami przemocy, w policyjnych statystykach oszacowano na ponad 21 tysięcy. Są takie środowiska, takie rodziny, gdzie przemoc jest na porządku dziennym. I to taka, że trudno to nazwać inaczej niż znęcanie ze szczególnym okrucieństwem. Często takie, które kończy się śmiercią dziecka. – Bezpośrednimi sprawcami zabójstwa dzieci często są konkubenci ich matek, czasem same matki, rzadziej biologiczni ojcowie – mówi w rozmowie z naTemat Ewa Stawska, założycielka facebookowej grupy "Ku pamięci zakatowanym dzieciom". Lata temu usłyszała o historii Oskarka Małgorzeciaka z Piotrkowa Trybunalskiego. Dramat dziecka wstrząsnął nią tak mocno, że postanowiła działać.