W 1845 roku w Bostonie, dentysta Horacy Wells zgromadził szacowne grono uniwersyteckie, aby pokazać środek, który miał pozbawić czucia pacjenta na czas wyrywania zęba. Ochotnik, który się zgłosił był otyły i pod wpływem alkoholu, zatem znieczulenie nie zadziałało. Wells został okrzyknięty oszustem, a kilka lat później, zabiedzony, uzależniony od substancji znieczulających popadł w szaleństwo i popełnił samobójstwo. I chociaż nieszczęsny dentysta szybko znalazł naśladowców, bezbolesne operacje jeszcze przez kilka lat były mrzonką. Aby pozbawić pacjenta chorego narządu (najczęstszymi zabiegami były amputacje), przywiązywano nieszczęśnika do stołu operacyjnego, znieczulano alkoholem, opium lub po prostu uderzeniem w głowę i w jak najkrótszym czasie odcinano kończynę. Pacjent wykrwawiał się lub umierał z powodu powikłań. Do rzadkości należały operacje udane. Nie mniej jednak znaleźli się tacy, którzy nie zawahali się ryzykować reputacją i zdrowiem, aby pozbawić pacjenta czucia na czas operacji. Co dziwne, środowisko medyczne długo było niechętne tego rodzaju nowinkom, uważało eter za substancję raczej diabelską niż pomocną w medycynie. Bezbolesne operacje stały się standardem dopiero pod koniec XIX wieku...