Szpitale do końca XIX wieku spływały ropą, krwią i brudem. Śmiertelność z powodu zakażeń była równie wysoka jak ta z powodu powikłań pooperacyjnych, np. przez wykrwawienie się po zabiegu. Nie było sprzątaczek, rzadko prano posłanie, na którym jeszcze rzadziej można było znaleźć pościel. Operacji często dokonywano na tym samym stole na którym poddawano sekcji przypadki dydaktyczne. Największy chirurg tamtych czasów Robert Liston nosił noże operacyjne ... w rękawie. Nic dziwnego. Jeździł od pacjenta do pacjenta wykonując szybkie, pokazowe operacje, potrzebował mieć na podorędziu narzędzia. Dziś wydaje się oczywiste, że kluczem do zahamowania rozprzestrzeniania się zakażeń jest aseptyka. Pomysł Michaelisa, aby myć ręce przed badaniem położnic albo Semmelweisa, aby czyścić sale operacyjne i narzędzia karbolem oraz, żeby odkażać ręce spotkał się z szyderstwem i drwinami ze strony środowiska medycznego. Obaj, owładnięci ideą czystości skończyli tragicznie. Michaelis, rzucił się pod pociąg, kiedy zrozumiał, że to on przenosi chorobę z martwych kobiet na żywe, a Semmelweis, okrzyknięty szaleńcem został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Dopiero prace Pasteura, wynalezienie bakterii i niestrudzone apele Listera aby myć ręce powoli zaczęły przynosić dobre skutki.