„Za każdym politykiem, za każdym ekspertem wypowiadającym się na temat społeczeństwa powinien stać historyk trzymający transparent: ‘To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje!’” – pisze Brian Porter-Szűcs w konkluzji „Całkiem zwyczajnego kraju”. Amerykański profesor, jak każdy historyk, ma swoje jasno określone poglądy, jednak pisze z miejsca, w którym historia nie jest wykorzystywana do reprezentowania interesów jednej grupy; jego opowieść uwzględnia punkt widzenia wszystkich warstw społecznych – zarówno elit, jak tych, którzy są i byli przez te elity wykluczani, choć to głównie tym ostatnim – chłopom, robotnikom i mniejszościom etnicznym – oddaje głos.
„Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii” wpisuje się tym samym w coraz bardziej popularny nurt pisania historii naszego kraju, który bierze pod uwagę nie tylko jej wymiar polityczny, ale przede wszystkim społeczny. Portera-Szűcsa mniej interesują wojny między mocarstwami, a bardziej to, jak żyło się na co dzień zwykłym ludziom. Jego książkę można postawić na półce obok „Fantomowego ciała króla” Jana Sowy i „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego – od powyższych, znakomitych prac odróżnia ją jednak popularyzatorski charakter. „Całkiem zwyczajny kraj” jest tak przystępnie napisany, że z powodzeniem mogą (i powinni!) przeczytać go licealiści. Autor odwraca bowiem perspektywę, jaką znamy ze szkolnej narracji, i czyni „historię niezbyt dokładnie określonego obszaru w północno-wschodniej Europie” fragmentem szerszych procesów globalnych. Historia powszechna nie stanowi tu tła dla wyjątkowości polskiego losu; co więcej – Brian Porter-Szűcs dowodzi, że ten los jest dosyć typowy.
Książka Portera-Szűcsa obejmuje okres od 1795 roku, a więc ostatniego rozbioru Rzeczypospolitej szlacheckiej, do dzisiejszych rządów PiS. Osią rozważań tego historycznego eseju jest kształtowanie się w Polsce świadomości narodowej oraz idei państwa. Jego niezwykłą zaletą – „czuła narracja”, która zdaje sprawę z wielości perspektyw, nie poddając ich ideologicznej ocenie. Ze zrozumieniem traktowane są tu obie strony obecnego sporu, jaki toczy się w Polsce, które autor określa mianem merytokratów i wspólnotowców. Autor polemizuje jednak z wyobrażeniami, jakimi karmią się ci ostatni. Naród nie jest u niego metafizyczną kategorią, duchem, który tchnął w lud tej ziemi wraz z przyjęciem chrztu przez Mieszka I, lecz „narzędziem językowym, jakim ludzie się posługują, by nadać światu znaczenie”. Tak rozumiana polska tożsamość zaczęła się kształtować dopiero po rozbiorach w środowisku zróżnicowanym klasowo, etnicznie i religijnie. Jak pisze Porter-Szűcs: „W pierwszych dziesięcioleciach tworzenia narodu polskiego pomysł, że Polak musi być rzymskim katolikiem mówiącym po polsku, brzmiałby co najmniej dziwacznie”. Opowieść amerykańskiego historyka zrywa romantyczne dekoracje i wystrzega się dramatyzacji, twardo stąpając po ziemi. Zamiast mitów, woli statystyki, które dobrze uzmysławiają proporcje.
Mówicie, że żyjecie w nienormalnym kraju? Porter-Szűcs ripostuje: „Polacy wiodą życie ‘nienormalne’ w tym znaczeniu, że wiedzie im się lepiej niż większości ludzi na świecie. Przewidywana długość życia w Polsce to 78,5 roku, o wiele więcej niż globalna średnia (72,6) (…). Z dochodem na mieszkańca, wynoszącym 27 626 dolarów rocznie współcześni Polacy zajmują 41. miejsce na świecie.”. Wspominacie stan wojenny jako okres wyjątkowych represji? Porter-Szűcs reasumuje: „Łącznie przez dwa lata stanu wojennego (1981–1983) śmierć wskutek przemocy władzy poniosło 56 osób, kolejne 40 osób powiązanych z ‘Solidarnością’ zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. (…) Krwawy zamach stanu w Salwadorze w 1979 roku kosztował życie 35 tysięcy ludzi. Bilans powstania w Korei Południowej w latach 1979–1980 to 60 tysięcy aresztowań i co najmniej 340 zabitych.