W listopadzie 2005 r. komendant Komisariatu Policji I w Gdańsku zapewniał, że odnalezienie Kamila Kowalczuka to tylko kwestia czasu. Że jest całe mnóstwo świadków, którzy widzieli chłopaka w różnych częściach Trójmiasta i bez wątpienia nic mu nie jest. Ale potem przyszła zima i funkcjonariusze zaczęli przyznawać, że niewykluczone, iż chłopcu stała się jakaś krzywda. Dziś od tych wydarzeń mija 17 lat, a los Kamila Kowalczuka pozostaje niewyjaśniony. W niedzielę 25 września 2005 r. chłopak wyszedł z domu w Gdańsku Oruni na plac zabaw. Mama z młodszym bratem w tym czasie poszła do kościoła. Gdy wrócili z mszy, Kamila na podwórku już nie było. Gdy nie przyszedł na obiad, rodzina rozpoczęła poszukiwania. - Sama szukam mojego syna. Przez dwa miesiące policja była u mnie tylko raz. Pytali, czy już wiem, gdzie jest Kamil. To jakiś absurd - mówiła Wioletta Kowalczuk "Dziennikowi Bałtyckiemu" po ośmiu tygodniach od zaginięcia Kamila. - Komisarz, który ze mną rozmawiał, spisał tylko moje zeznania, coś tam burknął pod nosem, że mogłam lepiej pilnować dzieciaka i na tym się nasz kontakt skończył - dodawała. W chwili zaginięcia Kamil miał 10 lat. Dziś, jeśli żyje, ma lat 27. Gdańska policja zapewnia, że nadal go poszukuje. Komenda zaprezentowała portret Kamila Kowalczuka uwzględniający progresję wiekową. O sprawie tego zaginięcia mówimy w najnowszym odcinku "Morderstwa (nie)doskonałego", gościem podcastu jest asp. sztab. Mariusz Chrzanowski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.