Pierwsze śledztwo mówi o "potężnej sile". To ona miała być odpowiedzialna za śmierć dziewięciu osób, które wzięły udział w wyprawie na Otorten w pierwszych tygodniach 1959 roku. Ale co nią było? Hipotez jest kilka - zdaniem wielu najbardziej prawdopodobną przyczyną wypadku był błąd, którego dopuściło się wojsko. Ale drugie śledztwo, prowadzone obecnie, w ogóle nie bierze tego pod uwagę. Czy po 60 latach rosyjskie władze próbują ukryć prawdę?
Te i wiele innych ważnych pytań stawia w swojej książce "Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca" Alice Lugen. Autorka jest Polką, od lat zajmuje się badaniem i opisywaniem rosyjskiej historii i polityki. Pisze pod pseudonimem, bo - jak mówi Michałowi Nogasiowi w 118. wydaniu Radia Książki - ma naturę nad wyraz introwertyczną.
O wydarzeniach, które miały miejsce w Uralu Północnym zimą 1959 roku, Lugen dowiedziała się przed siedmioma laty. Zainteresowała się nie tylko śmiercią grupy turystów - przede wszystkim studentów i absolwentów Politechniki Uralskiej, ale także postępowaniem radzieckiej prokuratury. Jak to się stało, że na wieść o tragedii do wyjaśniania sprawy zaangażował się Kreml, a na prowadzących śledztwo prokuratorów wywierano naciski? Dlaczego w ostatniej chwili w grupie kierowanej przez Igora Diatłowa pojawił się nikomu nieznany człowiek? Co sprawiło, że bardzo szybko, bez żadnych dowodów, za śmierć uczestników wyprawy chciano obwinić Mansów, przedstawicieli ludu zamieszkującego ziemię, na której leży Otorten? Dlaczego, gdy to się nie udało, próbowano wmawiać bliskim ofiar, że ekipa zginęła w wyniku zejścia lawiny, choć przeczyły tej teorii ślady znalezione na miejscu?
Pytań jest więcej. Najważniejsze brzmi chyba następująco: dlaczego w środku nocy dziewięcioosobowa grupa nagle rozcina namiot i zaczyna zbiegać, bez odpowiedniego sprzętu, bez ciepłych ubrań i bez butów, a następnie próbuje schronić się w lesie? Kolejność odnajdywania ciał ofiar i liczne obrażenia każą postawić pytanie następne: dlaczego doświadczeni turyści zachowali się irracjonalnie i wybrali (czy aby na pewno?) pewną śmierć? Czy stało się tak dlatego, że w ich pobliżu przelatywała wystrzelona przez wojsko rakieta? A może byli świadkami eksplozji pocisku, który ich ogłuszył, oślepił i wywołał całkowicie niekontrolowany atak paniki?
Zapraszamy do wysłuchania audycji.
Fot. Miejsce rozbicia namiotu, przełącz nazwana później nazwiskiem szefa wyprawy / archiwum Fundacji Pamięci Grupy Diatłowa